Ogarniam dietę, czyli jem zdrowiej i więcej


Kilka dni temu w przypływie niespodziewanej inspiracji postanowiłam stworzyć listę rzeczy, które zrealizuję do 25 urodzin. Nigdy nie miałam takich planów, ale nagle pojawiło się w mojej głowie pełno pomysłów, więc postanowiłam skorzystać z faktu, że do moich 25 urodzin zostało mniej więcej półtora roku i zająć się ich realizacją. Na pierwszy rzut oka nie ma tam nic niemożliwego, więc wystarczy się wziąć w garść i wszystko da się zrobić.

Jednym z tych punktów jest osiągnięcie przynajmniej 50 kg. I nie, nie chcę schudnąć do przesadnie niskiej wagi, wręcz przeciwnie, chcę przytyć do trochę normalniejszej. Od zawsze słyszę, że jestem za chuda i powinnam przytyć, a wbrew pozorom nie jest to takie łatwe. Niby do osiągnięcia celu nie brakuje mi wiele: 3, czy 4 kg, ale odkąd pamiętam (to znaczy co najmniej od początku liceum) ważę tyle samo, nigdy nie przekroczyłam 48 kg. 



Oczywiście wszyscy znają doskonałe rozwiązanie problemu: bo Ty za zdrowo jesz, to nie dziwne, że jesteś chuda, zjedz normalnie jak człowiek i przytyjesz. Tylko, że mnie "normalne" jedzenie jakoś nie zachęca. To nie tak, że jem same zdrowe rzeczy, zdecydowanie nie, a ilość zjadanych przeze mnie słodyczy wolę przemilczeć. Ale nie wyobrażam sobie przyjęcia za podstawę mojego odżywiania niezdrowych produktów i ciągłych wizyt w mcdonaldzie, może i kiedyś taka "dieta" by się sprawdziła, tzn. przytyłabym, ale co z tego skoro jedyne co bym zyskała to tłuszcz i gorsze samopoczucie? Zawsze wszystkim się wydaje, że przytycie to żaden problem, może i tak, ale przytycie z głową jest już trudniejszym osiągnięciem.

Przy moim trybie życia powinnam jeść co najmniej 2000 kcal, to wcale nie jest takie łatwe. Mimo że wydaje mi się, że jem sporo, po kilkukrotnym sprawdzeniu ile zjadam kalorii w ciągu dnia, często było ich za mało. Dziś postanowiłam wreszcie zarejestrować się na potreningu żeby móc lepiej kontrolować mój jadłospis. I wreszcie dostałam konkretną informację, której potrzebowałam, zobaczenie konkretnych liczb lepiej do mnie przemówiło. Uwzględniając mój aktualny stan i to do czego dążę muszę stracić niecały kilogram tłuszczu, a zyskać aż 7 kg mięśni (wiem, że to wszystko tylko przybliżone wartości, ale lepsze to niż nic). 7 kilogramów brzmi nieźle i przyznam, że trochę nieosiągalnie. 

Trzeba zacząć jeść dużo białka, a z tym mam problem, nabiału staram się nie jeść, a to najłatwiejszy sposób na białko, całe życie za wszelką cenę unikałam jedzenia jajek, ale od jakiegoś czasu się do nich przekonałam i omlet stał się moim ulubionym sposobem na śniadanie, dla mnie to ogromne osiągnięcie. Kombinuję na różne sposoby co by tu jeszcze dodać do jedzenia żeby było lepsze, jak niewielkim wysiłkiem zwiększyć kaloryczność i przede wszystkim wartość odżywczą.



Wraz z przyjściem wiosny naszła mnie ogromna ochota na jedzenie warzyw, świeża sałata, jarmuż, rzodkiewki z działki, pycha. Uwielbiam dodawać szpinak albo jarmuż do koktajli, kiedyś za nic bym tego do ust nie wzięła, teraz wiem, że smaku nie zmieniają, a są zdrowe. Warzywa wciskam gdzie się da, nie jem już kanapki z trzema plasterkami ogórka i solą, a z kilkoma warstwami warzyw, uważając żeby się nie rozpadła w międzyczasie. Na szczęście mam teraz dużo czasu i mogę się bawić w przygotowanie wielu różnych posiłków.

Zostaje jeszcze jeden najważniejszy problem: słodycze, to jedyne co nie odpowiada mi w moim odżywianiu, zdecydowanie muszę je ograniczyć. Już kilka lat temu zrezygnowałam z żelek, które zawsze uwielbiałam, a od dwóch lat żadnej nie zjadłam i wcale mi ich nie brakuje, jak je widzę myślę sobie jakie to słodkie i idę dalej. Ale to co mogę jeść w ogromnych ilościach to czekolada, która jak na złość zawsze jest w moim domu, gdyby jej nie było to pewnie ograniczyłabym się do gorzkiej czekolady i nie byłoby źle, a tak tamta leży i kusi. Wiem, że najprostszym rozwiązaniem jest przestanie jedzenia i po pewnym czasie nawet czekolada przestanie smakować. W okolicach Bożego Narodzenia miałam okazję jeść dużo prawdziwej czekolady belgijskiej, kiedy później spróbowałam zwykłej czekolady zwyczajnie mi nie smakowała i przez długi czas jej nie jadłam, ale potem znowu zaczęłam...

A jak z Waszą dietą, jesteście zadowoleni, czy woleli byście zmienić kilka rzeczy?


Follow on Bloglovin

4 komentarze:

  1. Tematyka żywieniowa to skomplikowana sprawa, niemniej jednak trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie jest na odwrót - chcę schudnąć do 55 kg, a jakby udało się jeszcze więcej, to czemu nie. Staram się już drugi miesiąc. Zaczynałam od ok. 58-59 kg (niestety nie zanotowałam dokładnego wyniku na starcie, ale 8 miesięcy temu ważyłam np. 61,3 kg).

    Efekty już są :) Mój ostatni pomiar z środy to 55,8 kg, więc niby wiele nie brakuje, ale ważę się zawsze na czczo zaraz po wstaniu, najczęściej w sobotę, więc wiadomo, że wieczorem, po kilku posiłkach ta waga będzie większa. Chcę dobrnąć do momentu, aż waga nie przekroczy 55 kg niezależnie od pory dnia i poziomu najedzenia się, co nie znaczy, że chcę się obżerać. To jednak nie wszystko. Zależy mi na jędrnym i wysportowanym ciele (płaskim brzuchu, smukłych nogach, sexy pośladkach), więc nawet jak waga będzie już ok., to będę patrzeć bardziej na centymetry.

    No i najważniejsza sprawa - utrzymanie osiągniętych wyników. Już teraz widzę, że aby cokolwiek zmienić potrzeba czasu i domyślam się, że aby coś utrzymać tego czasu będzie potrzeba z 10 razy więcej. :)

    Powodzenia! :)

    Pozytywka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki za powodzenie, masz dobre podejście i to najważniejsze, nie ważne żeby dużo schudnąć w krótkim czasie, ale żeby schudnąć zdrowo i utrzymać efekty, ale ze zdrową dietą i sportem na pewno się to uda. Bo to nie waga jest najważniejsza, a właściwy wygląd i samopoczucie ;).

      Usuń
  3. bardzo mądry tekst, wierzę, że Ci się spokojnie uda zrealizować plan do 25 urodzin :)

    OdpowiedzUsuń