Kiedy to się wszystko skończy...

Znowu nie mam czasu na nic, na pisanie tutaj. Oczywiście powodem jest koniec semestru. Poprzednimi sesjami nigdy się bardzo nie przejmowałam, przecież jest jeszcze sesja poprawkowa, więc w czym problem. Ale tym razem koniec licencjata i dobrze by było zakończyć to we właściwym terminie, ale jak przyjdzie mi się męczyć z tym jeszcze we wrześniu, trudno, też przeżyję. Powiem więcej, ja już nawet obmyśliłam strategię co zrobię jeśli jednak nie zdam, nawet mi się podoba, ale wolałabym nie musieć jej realizować.
Jak najwięcej przedmiotów chcę zaliczyć w pierwszym terminie, tak żeby na koniec zostawić sobie trochę czasu na naukę mojego "ukochanego" przedmiotu, żeby mieć spokojne sumienie, że został mi tylko on, chociaż świadomości, że zaliczenie jego jest ciągle przede mną nie można powiązać ze spokojem. To jego się najbardziej boję, to on powoduje, że nawet jeszcze nie myślę o egzaminie licencjackim, co z tego, że są też inne ważne przedmioty, kolokwium z jednego ważnego i ciężkiego przedmiotu za tydzień, a ja jeszcze nic na ten temat nie wiem, ale tym się nie przejmuję. Niby już sporo umiem, ale co z tego, wiedza nic tu nie daje, w zeszłym roku też umiałam i co mi to dało?! Przyjemność nauki jeszcze raz :). Z drugiej strony powtarzam sobie, że jak ja nie zaliczę to kto ma to zaliczyć, ale mimo wszystko cięgle się tego obawiam.

Ciągle mam wrażenie, że powinnam się uczyć, nie mogę marnować czasu na głupoty, bo potem będę tego żałowała. Od dwóch tygodni rozmyślam nad wyjazdem na weekend i co z tego, że widzę w nim praktycznie same plusy, ciągle mi się wydaje, że powinnam zostać w domu i się uczyć. Mam jednak nadzieję, że przekonam sama siebie i pojadę, bo wiem, że nie pożałuję.

Ale kiedy wreszcie uda mi się wszystko zaliczyć, będę najszczęśliwszą osobą na świecie. A przecież wiem, że mi się to uda.

W takim razie wracam do nauki ;).

3 komentarze: